Przejdź do głównej zawartości

[2] Automatish

Nie wiem kiedy tak naprawdę zagubiłem siebie i to co przez długi czas uważałem za swoją
rzeczywistość. Po raz kolejny coś mi umknęło, a ja nie potrafiłem wziąć się w garść i czegoś z tym zrobić. Po prostu pozwalałem temu wszystkiemu się dziać. Niczym marionetka w rękach losu.
Większość rzeczy wykonywałem automatycznie, niczym jakiś zaprogramowany robot. Wstawałem rano, szedłem do łazienki, ubierałem się, schodziłem na śniadanie, jadłem je, siadałem przed telewizorem, wracałem do góry i zamykałem się w swoim pokoju.
Dzień po dniu przez cały cholerny miesiąc. I nikt nie zauważył tej upiornej systematyczności. Naprawdę byli tacy ślepi, czy tylko dla mnie było to aż tak oczywiste? Czyżbym po raz pierwszy dostrzegał coś, czego oni nie widzieli?
Chyba jednak nie. Wciąż czułem na sobie zaniepokojone spojrzenie Billa, przed którym tak uparcie uciekałem. Wiedziałem, że jeśli na niego spojrzę, jeżeli pozwolę sobie choć na chwilę zatopić się w tym cieple, które emanowało z jego postawy, to całkiem się załamię. A tak długo pracowałem nad swoim utartym schematem. Nie mogłem pozwolić, by po raz kolejny wszystko runęło. Jednak nie wszystko byłem w stanie zaplanować.

- Już do mnie nie przychodzisz. ? Powiedział cicho Bill siadając na kanapie obok mnie. Zesztywniałem czując ciepło jego ramienia, które oparło moje. Już tak dawno nie czułem dotyku drugiej osoby, że było to niemal bolesne doświadczenie.
- Skąd pomysł, że nadal mam powody by do Ciebie przychodzić? - Zapytałem pewnym głosem jednak nie spojrzałem na niego. Cała moja pewność siebie była uzależniona od tego jednego spojrzenia. Wiedziałem to aż za dobrze.
- Tom, ja czuje, gdy nie śpisz. Kiedy męczą Cię koszmary. Przecież wiesz.

Milczałem, bo co miałem mu powiedzieć? Nic, czego by ode mnie oczekiwał nie cisnęło mi się na usta. Po chwili usłyszałem ciche westchnienie, które wyrwało się z ust Billa. Zrezygnowany, ze spuszczoną głową opuszczał salon. Obserwowałem to wszystko w odbiciu wciąż nie włączonego telewizora. Szlag trafił schemat. Odłożyłem, może trochę zbyt gwałtownie, pilot na stół i udałem się do swojego pokoju. Powstrzymałem się jednak od pełnego frustracji trzaśnięcia drzwiami. Nie potrzebowałem wizyty mamy. Jej zatroskanego spojrzenia też nie mogłem znieść, dlatego unikałem kontaktów z nią, jak ognia. I wszystko szło by niemal świetnie, gdy pewnego dnia ktoś swoim pojawieniem się nie zburzył mojego pozornie poukładanego świata.

Niemal zapomniałem o tym, że tworzyliśmy zespół. Tak dawno nie graliśmy wspólnie, że prawie już nie pamiętałem jak George i Gustav wyglądają. A jednak pewnego dnia po prostu zjawili się na progu naszego domu, w chwili, gdy zgodnie ze schematem, miałem właśnie udać się do swojego pokoju i poużalać nieco nad własną bezsensownością. Towarzyszył im jakiś wysoki mężczyzna, który uśmiechał się delikatnie. Mama przywitała go i zaprosiła do salonu. Nie miałem pojęcia, co się dzieję, ale poszedłem po Billa. Mimo wszystko chciałem, by był tu teraz ze mną, nawet jeśli nie zamierzałem mu nigdy o tym powiedzieć.

Byłem zdziwiony słysząc powód pojawienia się owego mężczyzny. Chciał pomóc nam nagrać płytę. Coś, o czym przestałem marzyć w momencie porażki. Coś, o czym nawet Bill przestał mówić, choć na pewno wciąż o tym myślał. Nie byłem pewny, jak powinienem zareagować. Czy byłem jeszcze zdolny do okazywania jakichkolwiek uczuć?
Posłałem w stronę mężczyzny jeden z wyuczonych, pozbawionych emocji uśmiechów. Odwzajemnił go nieświadomy tego, jak niewiele to dla mnie znaczyło. Zerknąłem na Billa, który cały promieniał. Wreszcie spełniało się jego marzenie. Nasze. Nie mogłem go zostawić, bez względu na to jak bardzo zaburzało to mój schemat, musiałem pójść za nim.

Byłem gotowy po raz kolejny pogrzebać swój świat w ruinach. Przecież mogłem stworzyć sobie nowy schemat. Nikt i tak nie zauważyłby różnicy. Nikt, prócz Billa, ale nim się nie martwiłem. Mimo tego, że tak wiele dostrzegał, nigdy nic z tym nie robił. I byłem mu za to cholernie wdzięczny.

Tej nocy po raz kolejny zbudziły mnie koszmary. Usiadłem na łóżku podwijając nogi i opierając brodę na kolanach zapatrzyłem się w cienie na ścianie, które zdawały się delikatnie poruszać. Próbowałem uspokoić oddech i skupić się na czymś innym. Niestety nie potrafiłem. Tak bardzo nie chciałem być słaby, ale szereg metod, które wypróbowałem w niczym mi nie pomogły. Sprawiły tylko, że stałem się pusty w środku, a wszystkie uczucia, które okazywałem były automatyczne. Dawałem ludziom to, czego oczekiwali. Oni byli zadowoleni, a ja miałem spokój.

Tej nocy to Bill zjawił się w moim pokoju. Niepewnie przestąpił próg i usiadł na skraju łóżka bojąc się chyba podejść nieco bliżej. Pewnie myślał, że ta bliskość mogłaby mnie spłoszyć. Nawet w jego oczach byłem słaby. Nie spojrzałem na niego, dopóki się nie odezwał. Jego szept zdawał się brzmieć o wiele głośniej przez ciszę, która nas otaczała.

- Ty już tego nie chcesz, prawda?

Zdziwiłem się. Miałem nadzieję, że nie widać tego aż tak bardzo. Potem przypomniałem sobie, co kiedyś powiedział mi Bill i uspokoiłem się. Wciąż byłem dobry w oszukiwaniu innych. On był tym wyjątkiem potwierdzającym regułę.

- Dlaczego tak myślisz? - Zapytałem, choć przecież znałem odpowiedź. Nie chciałem jednak zbyt otwarcie się do niej przyznawać.
- Czuję to. Wcale nie ucieszyłeś się na widok tego mężczyzny, który zaofiarował się nam pomóc. Widziałem, jak się do niego uśmiechałeś. Niby radośnie, ale Twój uśmiech nie sięgał oczu. Zupełnie, jakbyś robił to automatycznie.

Padło słowo, które starałem się używać jak najmniej nawet w swoim myślach. Sztuczność była w porządku, przyzwyczajenia też, ale mówienie o byciu automatycznym wywoływało swego rodzaju ból. Zupełnie, jakby było przyczyną porażki.

- Przecież wiesz, że i tak to zrobię. Nie zostawię Cię. Pójdę za Tobą wszędzie.

Pierwszy raz od bardzo dawna okazałem uczucia i czułem się z tym dziwnie. Jeszcze dziwniej było poczuć ramiona oplatające moje własne. To ciepło, które od nich biło zdawało się parzyć moją skórę. Ale niczego nie powiedziałem ani nie odsunąłem się. Wiedziałem, że Bill tego potrzebował. A mimo całej pustki, która mnie wypełniała on nadal był moim małym braciszkiem. Musiał wiedzieć, że bez względu na wszystko nie puszczę go nigdzie samego. Moje słowa chyba go uspokoiły, bo po chwili opuścił mój pokój, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.

Dlaczego ja nie potrafiłem się tym tak cieszyć? Przecież też o tym marzyłem. Spojrzałem w kąt pokoju, gdzie na stojaku stała gitara. Kiedy ostatni raz na niej grałem? Chyba podczas nagrywania demo, potem nie miałem już ochoty. Mój schemat tego nie przewidywał, a ja nie chciałem przecież niczego w nim zmieniać.

Westchnąłem cicho i położyłem się ponownie na łóżku, próbując zasnąć. Tym razem nie męczyły mnie żadne koszmary, a przynajmniej nie takie, jak zawsze. Te uświadamiały mnie o tym, jak może wyglądać teraz moje życie. I wcale mi się to nie spodobało. Wszystko wskazywało na to, że będzie w nim jeszcze więcej sztuczności, braku uczuć. Automatyczności.

Kolejne dni wcale nie były lepsze. Mój schemat już dawno się posypał. Miało to związek z próbami, które wznowiliśmy. Musiałem przeprosić się ze swoją gitarą i od nowa przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo kochałem grać. Wciąż byłem dobry, ale nie wkładałem w to już tyle uczucia. W końcu uczuć już prawie we mnie nie było.

Nasz nowy manager nalegał, byśmy zaczęli pracować nad utworami na naszą pierwszą płytę. Bill wziął to sobie głęboko do serca i każdą wolną chwilę spędzał z ołówkiem i zeszytem w ręce notując swoje pomysły, które potem konsultował zresztą zespołu. Nie skupiałem się na tym za bardzo, wiedziałem, że cokolwiek stworzy Bill będzie dobre. Miał do tego talent, a ja nigdy nie byłem w tym dobry. Wolałem skupić się na tworzeniu melodii. Nie byłem pewny, jak to wszystko nam wyjdzie zwłaszcza, że byliśmy zdani praktycznie tylko na siebie.

Czy to rozsądne, by pozwalać czwórce nastolatków pracować nad czymś, co mogło zaważyć na ich przyszłości? Dlaczego mieli aż takie zaufanie do zdolności Billa i naszych? Przecież prawie nas nie znali.


Ta myśl uderzyła mnie, gdy siedząc w swoim pokoju zerkałem groźnie na gitarę, jakby to ona była wszystkiemu winna. Nic o nas nie wiedzieli, nie mieli pojęcia, jak wyglądało nasze życie. Ile razy musieliśmy się podnosić po upadku, ile razy nas popychano. Po prostu pojawili się przekonani, że są najlepszą rzeczą, która nas w życiu spotkała. A przecież tak cholernie się mylili. Najlepszą rzeczą byliśmy my sami. Nie oni, nie płyta, nie szansa, którą dostaliśmy. Tylko my zasługiwaliśmy na to miano.

Ciche skrzypnięcie drzwi wyrwało mnie z tych gniewnych myśli. Bill niepewnie zajrzał do środka, a widząc, że nie śpię zamknął za sobą drzwi i przysiadł na skraju łóżka. Powoli to stawało się jego stałe miejsce w moim pokoju. W bezpiecznej odległości.

- Nie podoba Ci się to, że dali nam wolną rękę?
- Nie podoba mi się to, że wydaje im się, że są gwiazdką z nieba.

Zdumiony Bill spojrzał na mnie i na chwilę się zamyślił. Chyba nie tego się spodziewał przychodząc tutaj tej nocy. Zapatrzyłem się na cienie, które zawsze tańczyły po ścianie na wprost łóżka. Wystarczyło, że zapadał zmierzch, a one się pojawiały.

- Nie uważasz, że to najlepsze, co nas w życiu spotkało?
- Nie.

Nie powiedziałem jednak nic więcej. Nie mogłem, bo to by pokazało Billowi, że nadal tlą się we mnie jakieś uczucia, a nie chciałem dawać mu nadziei. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, a nawet one znikną. Uznałem, że lepiej żeby tego nie wiedział. Nie zaboli go strata czegoś, czego nie posiadał.

W mroku dojrzałem jego delikatny uśmiech, a potem wstał i bez słowa wyszedł z mojego pokoju. Zupełnie tego nie zrozumiałem. Tej nocy nie pogrążyłem się we śnie nawet na chwilę. Cały czas wpatrywałem się w cienie na ścianie zastanawiając się, czy nawet one mają w sobie więcej uczuć ode mnie. Czy to było możliwe?

Komentarze

  1. Hmm... Ciekawe opowiadanie, a moja psychologiczna dusza pragnie pogrążyć się w tym schemacie Toma, który w sumie został zburzony...
    Za mało rozumiem,by móc się rozpisać.
    Całuje i pozdrawiam!

    Ps. To twincest, tak? Błagam!

    //Melodie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

[4] Darkside of the sun

Więc robiłem wszystko, co mogłem, by się zmienić. Uciekałem od schematów. Codziennie wstawałem o innej godzinie, jadałem co innego na śniadanie. Oglądałem w różnych godzinach telewizję, poświęcałem czas na grę na gitarze, która przecież tyle czasu stała opuszczona w kącie pokoju. Naprawdę się starałem. Miałem nadzieję, że jeśli przestanę zachowywać się, jak automat to zacznę coś czuć. Minął jeden tydzień, drugi, trzeci i nic się nie zmieniło. Wciąż nie czułem nic. I pierwszy raz od bardzo dawna zacząłem się tego obawiać. Czyżby moja spowiedź nadeszła za późno? Nie było już dla mnie nadziei? Znowu czułem na sobie czujny wzrok Billa. On też czekał na zmianę, która nie chciała nadejść. Chyba nawet dostrzegał moją walkę z samym sobą. Widział zdecydowanie więcej, niż powinien, ale nie potrafiłem być na niego o to zły. Tylko on był w stanie mnie uratować, choć od dawna czułem, że i on zaczyna we mnie wątpić. I tak minął mi miesiąc. W tym czasie bywaliśmy w studio pracując nad naszą pierwszą

[1] Gegen meine willen

 Hej misie! Miałam dodać rozdział dopiero w poniedziałek, ale że ten tydzień był do niczego, to macie go już dzisiaj. Miłego czytania i zapraszam w poniedziałek!! Wiki xx  ***   Czasami jedna krótka chwila może zmienić całe nasze życie. I nikt nie zastanawia się nad tym, jak mogło być. Liczy się tylko teraźniejszość i świat, który trzeba stawiać od podstaw. Mój świat posypał się zanim nauczono mnie, jak stawiać jego fundamenty. Zostałem zupełnie sam wśród sterty gruzów i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nawet teraz, mając już te naście lat nawiedza mnie ten dzień w koszmarach. Dzień, w którym musiałem dorosnąć, choć przede mną miało malować się cudowne dzieciństwo. Doskonale to pamiętam. Zupełnie, jakby coś w mojej głowie nie pozwalało zapomnieć żadnego detalu. Siedzieliśmy razem z Billem w jego pokoju i nadsłuchiwaliśmy kłótni rodziców, która z każdą chwilą nabierała tempa. I choć mieliśmy tylko sześć lat wiedzieliśmy, że nie będzie szczęśliwego zakończenia. Coś się zmieniało,

[3] Beichte

W życiu każdego człowieka nadchodzi moment, w którym trzeba stanąć twarzą w twarz ze swoimi grzechami i ponieść konsekwencje popełnionych błędów. Nigdy nie sądziłem, że moja spowiedź nadejdzie tak szybko. Mam zaledwie piętnaście lat. Czy zdążyłem mocno nagrzeszyć przez tak krótki czas? Okazuje się, że tak. W moim życiu od pewnego czasu pierwsze skrzypce grają schematy. A do każdego schematu posiadam komplet masek. Czy potrafiłbym być sobą? Czy wiem jeszcze, kim tak naprawdę jestem? Mam wrażenie, że ten pogodny chłopiec odszedł dawno temu, a ja, zbyt zajęty schematami, nawet tego nie zauważyłem. Stoję przed lustrem. Spoglądam sobie prosto w oczy. Kogo widzę? Nie wiem. Osoba, na którą spoglądam nie jest mną. Nie może być. Bo jak mógłbym nie poznawać samego siebie? Czy można czuć się obcym we własnym ciele? Ja chyba tego doświadczyłem. Spuściłem wzrok nie chcąc więcej spoglądać w tą obcą twarz, która nie potrafiła wyrażać żadnych uczuć. Czy od dawna byłem pusty? Nie wiem. Ostatnio te dwa