Nie
wiem kiedy tak naprawdę zagubiłem siebie i to co przez długi czas
uważałem za swoją
rzeczywistość.
Po raz kolejny coś mi umknęło, a ja nie potrafiłem wziąć się w
garść i czegoś z tym zrobić. Po prostu pozwalałem temu
wszystkiemu się dziać. Niczym marionetka w rękach losu.
Większość
rzeczy wykonywałem automatycznie, niczym jakiś zaprogramowany
robot. Wstawałem rano, szedłem do łazienki, ubierałem się,
schodziłem na śniadanie, jadłem je, siadałem przed telewizorem,
wracałem do góry i zamykałem się w swoim pokoju.
Dzień
po dniu przez cały cholerny miesiąc. I nikt nie zauważył tej
upiornej systematyczności. Naprawdę byli tacy ślepi, czy tylko dla
mnie było to aż tak oczywiste? Czyżbym po raz pierwszy dostrzegał
coś, czego oni nie widzieli?
Chyba
jednak nie. Wciąż czułem na sobie zaniepokojone spojrzenie Billa,
przed którym tak uparcie uciekałem. Wiedziałem, że jeśli na
niego spojrzę, jeżeli pozwolę sobie choć na chwilę zatopić się
w tym cieple, które emanowało z jego postawy, to całkiem się
załamię. A tak długo pracowałem nad swoim utartym schematem. Nie
mogłem pozwolić, by po raz kolejny wszystko runęło. Jednak nie
wszystko byłem w stanie zaplanować.
-
Już do mnie nie przychodzisz. ? Powiedział cicho Bill siadając na
kanapie obok mnie. Zesztywniałem czując ciepło jego ramienia,
które oparło moje. Już tak dawno nie czułem dotyku drugiej osoby,
że było to niemal bolesne doświadczenie.
-
Skąd pomysł, że nadal mam powody by do Ciebie przychodzić? -
Zapytałem pewnym głosem jednak nie spojrzałem na niego. Cała moja
pewność siebie była uzależniona od tego jednego spojrzenia.
Wiedziałem to aż za dobrze.
-
Tom, ja czuje, gdy nie śpisz. Kiedy męczą Cię koszmary. Przecież
wiesz.
Milczałem,
bo co miałem mu powiedzieć? Nic, czego by ode mnie oczekiwał nie
cisnęło mi się na usta. Po chwili usłyszałem ciche westchnienie,
które wyrwało się z ust Billa. Zrezygnowany, ze spuszczoną głową
opuszczał salon. Obserwowałem to wszystko w odbiciu wciąż nie
włączonego telewizora. Szlag trafił schemat. Odłożyłem, może
trochę zbyt gwałtownie, pilot na stół i udałem się do swojego
pokoju. Powstrzymałem się jednak od pełnego frustracji trzaśnięcia
drzwiami. Nie potrzebowałem wizyty mamy. Jej zatroskanego spojrzenia
też nie mogłem znieść, dlatego unikałem kontaktów z nią, jak
ognia. I wszystko szło by niemal świetnie, gdy pewnego dnia ktoś
swoim pojawieniem się nie zburzył mojego pozornie poukładanego
świata.
Niemal
zapomniałem o tym, że tworzyliśmy zespół. Tak dawno nie graliśmy
wspólnie, że prawie już nie pamiętałem jak George i Gustav
wyglądają. A jednak pewnego dnia po prostu zjawili się na progu
naszego domu, w chwili, gdy zgodnie ze schematem, miałem właśnie
udać się do swojego pokoju i poużalać nieco nad własną
bezsensownością. Towarzyszył im jakiś wysoki mężczyzna, który
uśmiechał się delikatnie. Mama przywitała go i zaprosiła do
salonu. Nie miałem pojęcia, co się dzieję, ale poszedłem po
Billa. Mimo wszystko chciałem, by był tu teraz ze mną, nawet jeśli
nie zamierzałem mu nigdy o tym powiedzieć.
Byłem zdziwiony słysząc powód pojawienia się owego mężczyzny. Chciał pomóc nam nagrać płytę. Coś, o czym przestałem marzyć w momencie porażki. Coś, o czym nawet Bill przestał mówić, choć na pewno wciąż o tym myślał. Nie byłem pewny, jak powinienem zareagować. Czy byłem jeszcze zdolny do okazywania jakichkolwiek uczuć?
Posłałem
w stronę mężczyzny jeden z wyuczonych, pozbawionych emocji
uśmiechów. Odwzajemnił go nieświadomy tego, jak niewiele to dla
mnie znaczyło. Zerknąłem na Billa, który cały promieniał.
Wreszcie spełniało się jego marzenie. Nasze. Nie mogłem go
zostawić, bez względu na to jak bardzo zaburzało to mój schemat,
musiałem pójść za nim.
Byłem gotowy po raz kolejny pogrzebać swój świat w ruinach. Przecież mogłem stworzyć sobie nowy schemat. Nikt i tak nie zauważyłby różnicy. Nikt, prócz Billa, ale nim się nie martwiłem. Mimo tego, że tak wiele dostrzegał, nigdy nic z tym nie robił. I byłem mu za to cholernie wdzięczny.
Tej nocy po raz kolejny zbudziły mnie koszmary. Usiadłem na łóżku podwijając nogi i opierając brodę na kolanach zapatrzyłem się w cienie na ścianie, które zdawały się delikatnie poruszać. Próbowałem uspokoić oddech i skupić się na czymś innym. Niestety nie potrafiłem. Tak bardzo nie chciałem być słaby, ale szereg metod, które wypróbowałem w niczym mi nie pomogły. Sprawiły tylko, że stałem się pusty w środku, a wszystkie uczucia, które okazywałem były automatyczne. Dawałem ludziom to, czego oczekiwali. Oni byli zadowoleni, a ja miałem spokój.
Tej nocy to Bill zjawił się w moim pokoju. Niepewnie przestąpił próg i usiadł na skraju łóżka bojąc się chyba podejść nieco bliżej. Pewnie myślał, że ta bliskość mogłaby mnie spłoszyć. Nawet w jego oczach byłem słaby. Nie spojrzałem na niego, dopóki się nie odezwał. Jego szept zdawał się brzmieć o wiele głośniej przez ciszę, która nas otaczała.
-
Ty już tego nie chcesz, prawda?
Zdziwiłem
się. Miałem nadzieję, że nie widać tego aż tak bardzo. Potem
przypomniałem sobie, co kiedyś powiedział mi Bill i uspokoiłem
się. Wciąż byłem dobry w oszukiwaniu innych. On był tym
wyjątkiem potwierdzającym regułę.
-
Dlaczego tak myślisz? - Zapytałem, choć przecież znałem
odpowiedź. Nie chciałem jednak zbyt otwarcie się do niej
przyznawać.
-
Czuję to. Wcale nie ucieszyłeś się na widok tego mężczyzny,
który zaofiarował się nam pomóc. Widziałem, jak się do niego
uśmiechałeś. Niby radośnie, ale Twój uśmiech nie sięgał oczu.
Zupełnie, jakbyś robił to automatycznie.
Padło
słowo, które starałem się używać jak najmniej nawet w swoim
myślach. Sztuczność była w porządku, przyzwyczajenia też, ale
mówienie o byciu automatycznym wywoływało swego rodzaju ból.
Zupełnie, jakby było przyczyną porażki.
-
Przecież wiesz, że i tak to zrobię. Nie zostawię Cię. Pójdę za
Tobą wszędzie.
Pierwszy
raz od bardzo dawna okazałem uczucia i czułem się z tym dziwnie.
Jeszcze dziwniej było poczuć ramiona oplatające moje własne. To
ciepło, które od nich biło zdawało się parzyć moją skórę.
Ale niczego nie powiedziałem ani nie odsunąłem się. Wiedziałem,
że Bill tego potrzebował. A mimo całej pustki, która mnie
wypełniała on nadal był moim małym braciszkiem. Musiał wiedzieć,
że bez względu na wszystko nie puszczę go nigdzie samego. Moje
słowa chyba go uspokoiły, bo po chwili opuścił mój pokój, a
uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Dlaczego ja nie potrafiłem się tym tak cieszyć? Przecież też o tym marzyłem. Spojrzałem w kąt pokoju, gdzie na stojaku stała gitara. Kiedy ostatni raz na niej grałem? Chyba podczas nagrywania demo, potem nie miałem już ochoty. Mój schemat tego nie przewidywał, a ja nie chciałem przecież niczego w nim zmieniać.
Dlaczego ja nie potrafiłem się tym tak cieszyć? Przecież też o tym marzyłem. Spojrzałem w kąt pokoju, gdzie na stojaku stała gitara. Kiedy ostatni raz na niej grałem? Chyba podczas nagrywania demo, potem nie miałem już ochoty. Mój schemat tego nie przewidywał, a ja nie chciałem przecież niczego w nim zmieniać.
Westchnąłem
cicho i położyłem się ponownie na łóżku, próbując zasnąć.
Tym razem nie męczyły mnie żadne koszmary, a przynajmniej nie
takie, jak zawsze. Te uświadamiały mnie o tym, jak może wyglądać
teraz moje życie. I wcale mi się to nie spodobało. Wszystko
wskazywało na to, że będzie w nim jeszcze więcej sztuczności,
braku uczuć. Automatyczności.
Kolejne
dni wcale nie były lepsze. Mój schemat już dawno się posypał.
Miało to związek z próbami, które wznowiliśmy. Musiałem
przeprosić się ze swoją gitarą i od nowa przypomnieć sobie,
dlaczego tak bardzo kochałem grać. Wciąż byłem dobry, ale nie
wkładałem w to już tyle uczucia. W końcu uczuć już prawie we
mnie nie było.
Nasz
nowy manager nalegał, byśmy zaczęli pracować nad utworami na
naszą pierwszą płytę. Bill wziął to sobie głęboko do serca i
każdą wolną chwilę spędzał z ołówkiem i zeszytem w ręce
notując swoje pomysły, które potem konsultował zresztą zespołu.
Nie skupiałem się na tym za bardzo, wiedziałem, że cokolwiek
stworzy Bill będzie dobre. Miał do tego talent, a ja nigdy nie
byłem w tym dobry. Wolałem skupić się na tworzeniu melodii. Nie
byłem pewny, jak to wszystko nam wyjdzie zwłaszcza, że byliśmy
zdani praktycznie tylko na siebie.
Czy
to rozsądne, by pozwalać czwórce nastolatków pracować nad czymś,
co mogło zaważyć na ich przyszłości? Dlaczego mieli aż takie
zaufanie do zdolności Billa i naszych? Przecież prawie nas nie
znali.
Ta
myśl uderzyła mnie, gdy siedząc w swoim pokoju zerkałem groźnie
na gitarę, jakby to ona była wszystkiemu winna. Nic o nas nie
wiedzieli, nie mieli pojęcia, jak wyglądało nasze życie. Ile razy
musieliśmy się podnosić po upadku, ile razy nas popychano. Po
prostu pojawili się przekonani, że są najlepszą rzeczą, która
nas w życiu spotkała. A przecież tak cholernie się mylili.
Najlepszą rzeczą byliśmy my sami. Nie oni, nie płyta, nie szansa,
którą dostaliśmy. Tylko my zasługiwaliśmy na to miano.
Ciche
skrzypnięcie drzwi wyrwało mnie z tych gniewnych myśli. Bill
niepewnie zajrzał do środka, a widząc, że nie śpię zamknął za
sobą drzwi i przysiadł na skraju łóżka. Powoli to stawało się
jego stałe miejsce w moim pokoju. W bezpiecznej odległości.
-
Nie podoba Ci się to, że dali nam wolną rękę?
-
Nie podoba mi się to, że wydaje im się, że są gwiazdką z nieba.
Zdumiony
Bill spojrzał na mnie i na chwilę się zamyślił. Chyba nie tego
się spodziewał przychodząc tutaj tej nocy. Zapatrzyłem się na
cienie, które zawsze tańczyły po ścianie na wprost łóżka.
Wystarczyło, że zapadał zmierzch, a one się pojawiały.
-
Nie uważasz, że to najlepsze, co nas w życiu spotkało?
-
Nie.
Nie
powiedziałem jednak nic więcej. Nie mogłem, bo to by pokazało
Billowi, że nadal tlą się we mnie jakieś uczucia, a nie chciałem
dawać mu nadziei. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, a nawet
one znikną. Uznałem, że lepiej żeby tego nie wiedział. Nie
zaboli go strata czegoś, czego nie posiadał.
W
mroku dojrzałem jego delikatny uśmiech, a potem wstał i bez słowa
wyszedł z mojego pokoju. Zupełnie tego nie zrozumiałem. Tej nocy
nie pogrążyłem się we śnie nawet na chwilę. Cały czas
wpatrywałem się w cienie na ścianie zastanawiając się, czy nawet
one mają w sobie więcej uczuć ode mnie. Czy to było możliwe?
Hmm... Ciekawe opowiadanie, a moja psychologiczna dusza pragnie pogrążyć się w tym schemacie Toma, który w sumie został zburzony...
OdpowiedzUsuńZa mało rozumiem,by móc się rozpisać.
Całuje i pozdrawiam!
Ps. To twincest, tak? Błagam!
//Melodie